Startuj z nami!

www.szkolnictwo.pl

praca, nauka, rozrywka....

mapa polskich szkół
Nauka Nauka
Uczelnie Uczelnie
Mój profil / Znajomi Mój profil/Znajomi
Poczta Poczta/Dokumenty
Przewodnik Przewodnik
Nauka Konkurs
uczelnie

zamów reklamę
zobacz szczegóły
uczelnie
PrezentacjaForumPrezentacja nieoficjalnaZmiana prezentacji
Powtarzaj to dzieciom swoim - pamiętamy o podlaskich unitach

Od 01.01.2015 odwiedzono tę wizytówkę 1762 razy.
Chcesz zwiększyć zainteresowanie Twoją jednostką?
Zaprezentuj w naszym informatorze swoją jednostkę ->>>
* szkolnictwo.pl - najpopularniejszy informator edukacyjny - 1,5 mln użytkowników miesięcznie



Platforma Edukacyjna - gotowe opracowania lekcji oraz testów.



 

Moja szkoła - gimnazjum w Drelowie- nosi imię Unitów Drelowskich. Bohaterowie ziemi drelowskiej cierpieli represje ze strony zaborcy rosyjskiego, szczególnie po upadku powstania styczniowego, kiedy to nie zgodzili się zmienic wiary na prawosławną. Zsyłano ich na Syberię, zamykano w więzieniach, pozbawiano dobytku. Kulminacja prześladowań nastąpiła 17 stycznia 1874roku, kiedy to pod świątynią w Drelowie od kul rosyjskich poniosło śmierc 13 drelowian. Właśnie 17 stycznia obchodzimy od kilku lat Święto Szkoły. W tym dniu wystawiamy dla społeczności szkolnej i mieszkańców Drelowa oraz zaproszonych gości spektakl, przedstawiający tragiczną historię naszych bohaterskich praojców.

Rzecz dzieje się w 1873 i 1874 roku we dworze w Kolanie koło Jabłonia.



WYSTĘPUJĄ;

HRABINA JADWIGA ŁUBIEŃSKA
JULIETA – JEJ CÓRKA
JÓZIA – SŁUŻĄCA
MATEUSZ – SŁUŻĄCY
TOMASZ – CHŁOP Z DRELOWA
WÓJT
KSIĄDZ
DZIECI: MARYNIA, ZOSIA, ADAŚ




AKT I

Przy stole w salonie siedzi trójka chłopskich dzieci, uczą się. Przy oknie, zapatrzona w dal, stoi Julieta.

ADAŚ: Zośka, jaka to litera?

ZOSIA: Znowu zapomniałeś? Przecież panienka tłumaczyła.

MARYNIA: Bądźcie cicho, przeszkadzacie mi!

JULIETA:(podchodząc do dzieci) No, jak tam sobie radzicie? Skończyliście
już?

MARYNIA: Proszę panienki, ktoś przyjechał!

ZOSIA: To pani hrabina!

JULIETA: No, nareszcie. Zbierajcie się szybciutko, wystarczy na dzisiaj.

ADAŚ: Proszę panienki, czy ja mogę jedno jabłko?

JULIETA: Oczywiście, proszę poczęstujcie się i już, już chodźcie.
(Wszyscy wychodzą. Po chwili wchodzą HRABINA i JULIETA)

JULIETA: Dzięki Bogu mateczko, żeś szczęśliwie powróciła do domu.

HRABINA: A no, dzięki Bogu i Matce Najświętszej. Cieszę się, że was
wszystkich w zdrowiu widzę. Stęskniłam się za tym swoim ukochanym Podlasiem. Może to i smutne strony, ale dla mnie najdroższe i najpiękniejsze. Mateuszu, przenieś walizki do mojego pokoju. Jak odpocznę troszkę, wezmę się z Józią za rozpakowanie.

JULIETA: Siadaj i opowiadaj mamusiu, jak minęła podróż? Co się udało załatwić dla tych biednych unitów? Zawołam tylko Józię z kuchni, żeby podała coś do jedzenia, bo na pewno jesteś głodna.

HRABINA: Nie trzeba, wstąpiłam po drodze z kolei do księdza proboszcza w Międzyrzecu, żeby mu wieści z Krakowa na świeżo przekazać. Tak się dobrodziej ucieszył, że stół, jak do uczty jakiej, kazał zastawić. Widzę, że samowar nastawiony, z chęcią napiję się herbaty.

JULIETA: Już nalewam. No, co tam przywiozłaś z Krakowa? Chyba misja udana?

HRABINA: Z sercem na ramieniu przekraczałam granicę austriacką. Strażnicy przetrzęśli nielitościwie wszystkie moje rzeczy, ale dzięki Bogu do rewizji osobistej nie doszło. Przewiozłam na piersiach 100 metryk i aktów ślubnych, a po kieszeniach 200 medalików i 100 relikwii św. Jozafata. Spódnicę miałam podszytą 50 egzemplarzami książeczek „ Parafia bez pasterza”, aż dziw, że się nie oberwała od tego ciężaru.

JULIETA: Czy to te książeczki dla unitów, gdzie objaśnione, jak chrzcić dzieci i chować zmarłych bez księdza?

HRABINA: Tak, ale nie tylko. Są tam też akty pokuty, skruchy doskonałej w godzinie śmierci, skrócony katechizm dla dzieci.

JULIETA: Oj, ucieszą się nasi unici, ucieszą…Jak sobie, mateczko poradziłaś z tym wszystkim?

HRABINA: Mówiłam ci, że mam niezwykłego anioła stróża, nigdzie się bez niego nie ruszam. Ale teraz ty opowiadaj, co tu się działo, jak mnie nie było?

JULIETA: Tak bym chciała powiedzieć ci, że wszystko dobrze, ale niestety…

HRABINA: Wiem, wiem i nie spodziewam się dobrych wieści. Rozmawiałam z Mateuszem po drodze. Opowiedział mi, że dwoje młodych z naszej wsi, zmierzających w ukryciu po śluby krakowskie, zastrzelono przy przejściu granicy. Kiedy skończą się te nieludzkie prześladowania?

JULIETA: Naród przywykł do cierpienia. Mało to ludzie przeszli?

HRABINA: Opowiadałam w Krakowie, jak to zimą wojsko spędziło ludzi na skute lodem stawy za Rudnem. Trudno było moim krakowskim przyjaciołom wyobrazić sobie takie okrucieństwo. A ja ten widok mam ciągle przed oczami.

JULIETA: Bo i trudno o tym zapomnieć. Pamiętam, wokół stawu pilnowali kozacy przy ogniskach, ludzie przemarznięci do szpiku kości pokładli się na lodzie pokotem, a pop i uriadnik kusili do przejścia na prawosławie. Mróz 15 stopni, dzieci przerażająco kaszlą i płaczą. Mnóstwo kobiet majaczy w gorączce, pamiętasz; jedna porodziła niemowlę; i dziecko, i matka zmarli. Wszyscy chciwie chwytają śnieg i piją. Podobno pragnienie gorsze niż mróz. Jak o tym zapomnieć?

(Wchodzi JÓZIA)

JÓZIA: Tak się cieszę, że jaśnie pani już wróciła. Codziennie prosiłam Matkę Najświętszą, żeby pozwoliła naszej dobrodziejce szczęśliwie do domu powrócić.

HRABINA: I ja się za tobą, Józiu, stęskniłam. No, co tam u ciebie? W domu wszyscy zdrowi? Bo ty coś mizernie wyglądasz? Stało się co?

JULIETA: Siostra Józi, Marianna, bardzo chora…

HRABINA: Co jej? Mów Józiu!

JÓZIA: Trudno mówić, bo serce rwie się z bólu…

JULIETA: Pamiętasz, mateczko, jeszcze przed twoim wyjazdem do Krakowa siostra Józi urodziła córeczkę. Dziecko żyło tylko tydzień…

JÓZIA: Ja wiem, że takie czasy, że w niejednej chałupie żałoba, ja wiem, że niejedna matka swój skarb najdroższy oddała do ziemi, ale żeby się tak pastwić nad tym niewinnym ciałkiem…

JULIETA: Wieczorem w ten dzień, co maleństwo umarło, przyszedł do mnie mąż Marianny i prosił o skrzynkę jaką, żeby dziecinę pochować. Chcieli ją złożyć w poświęconej ziemi na burcie katolickiego cmentarza. Znalazłam skrzynkę po gwoździach, Mateusz wyczyścił, wyścieliłam w środku białym płótnem...

JÓZIA: Wczesnym rankiem złożyliśmy ciałko w skrzyneczkę, skryliśmy pod zbiórkę leśną na wozie i zawodząc z cicha żałobną pieśń, zbliżaliśmy się skrajem lasu do cmentarza. Matka szlochała tuląc trumienkę w ramionach. Nagle dogonili nas żandarmi. Okazało się, że nie wezwany lekarz Moskal odkrył zgon zatajony i zaskarżył. Ruscy zrzucili chrust, znaleźli szpadel i skrzynkę. Wiedzieliśmy, że nic nie da nasz sprzeciw, ale siostra moja nie chciała oddać maleństwa. Nie chciała schizmatyckiego pochówku. Wszczęła się bójka między nią a żandarmami. Trzymała kurczowo oburącz trumienkę jak skarb najcenniejszy, ale oprawcy ciągnęli w swoją stronę. Siostra upadła, skrzynka runęła na ziemię, pękła, a białe martwe ciałko wypadło i skąpało się w błocie.

HRABINA: Boże najdroższy!

JÓZIA: Maleństwo zabrali i odwieźli do cerkwi. Za żandarmami poszła Marianna, nam kazała wracać do domu, a sama zabłocona, zakrwawiona, potykając się w błocie szła, nie spuszczając oczu z połamanej trumienki. Do domu wróciła już nie ta.

JULIETA: Poszłam do niej, gdy Józia opowiedziała mi o ich nieszczęściu. Ale Marianna stoi tylko przy oknie i jakby nieobecna. Nie słyszy, nie mówi. Patrzy ciągle w dal tymi swoimi ciemnymi, pełnymi smutku oczyma jakby kogoś wyglądała, jakby na kogoś czekała.

HRABINA: Pójdę do niej jutro. Jak ją w tym bólu pocieszyć, Bóg jeden wie. Jak pomóc tym biedakom, o których cały świat zapomniał? A oni samotni, nieszczęśliwi, cierpią bez skargi, natchnieni jakimś duchem niezwykłym.


AKT II

HRABINA: Jesień zimna i dżdżysta, A tu szkarlatyna i dyfteryt zbierają wśród dzieci okrutne żniwo. Jak pomóc tym nieszczęsnym?.

JÓZIA: Pani nie powinna się tak narażać. Biedakom niewiele pani pomoże, a na siebie albo panienkę ściągnie zarazę.

HRABINA: Wszystko w rękach Boga, moje dziecko. Ale to, co się dzieje przechodzi ludzkie pojęcie. Obawa przed popem i schizmatyckim pogrzebem skłania ludzi do stronienia od lekarzy denuncjatorów. Ukrywają więc choroby, a epidemie wymiatają całe pokolenia dzieci, całe domostwa osierocają. Najpospolitsze zasady higieny są tak mało znane, a gdy śmierć nastąpi – czy aby śmierć – może letarg tylko? w przeciągu dwóch godzin włościanie wywożą i grzebią trupy zanim się władze dowiedzą. Trupy? Czy może tylko uśpionych? A dzieci zdrowe zastępują zmarłych chorych w zarażonej pościeli, aby zamydlić oczy czyhającym strażnikom.
(Wchodzi JULIETA)

JULIETA: Mateczko, za dużo bierzesz na swoje barki. Powinnaś więcej myśleć o sobie.

JÓZIA: No właśnie, inne hrabiny to jeżdżą za granicę, zwiedzają, leczą się w kurortach, a pani nawet jak do Krakowa wyjedzie, to tylko w sprawie unitów. Nic, tylko unici i unici.

HRABINA: Dobrze, już dobrze, moja Józiu. Mój Boże, na śmierć zapomniałam, przecież ja się z dziećmi na dziś umówiłam. Która to godzina?

JULIETA: Nie martw się mateczko, dzieci już od godziny są w moim pokoju. Czytałam z nimi żywoty świętych, a teraz przepisują fragmenty z katechizmu, który z Krakowa przywiozłaś.

HRABINA: No i cóż ja bym bez ciebie, moje dziecko zrobiła?

JULIETA: Zajęłam się twoimi małymi uczniami, bo widzę, że jesteś bardzo zmęczona. Słyszałam, żeś w nocy po swoim pokoju chodziła. Nie mogłaś spać?

HRABINA: A jak mogłam spać, jak słyszałam jakieś szmery na drodze i w ogrodzie. Wyjrzałam przez okno, a tu ludzie grupkami, kryjąc się zmierzali w kierunku lasu. Wzięłam rewolwer i wyszłam.

JÓZIA: O Boże! Sama? A ja nic nie słyszałam!

HRABINA: Młoda Józiu jesteś, to i sen masz twardy, zdrowy. Nie to, co ja.

JULIETA: Mateczko, mów dalej! Wyszłaś i co?

HRABINA: Na drodze usłyszałam turkot kół, wołałam, ale nikt się nie zatrzymywał. Wreszcie, gdy zaczepiłam jednego i wyjaśniłam, żem dziedziczka z Kolana, powiedział mi, że jezuita przybył z misją do lasów pod Jabłoniem i cała okolica włościańska zdąża na misje.

JULIETA: Tak się domyślałam.

HRABINA: Obudziłam Mateusza, naszykowałam koszyk z jedzeniem i wysłałam do lasu do księdza, żeby się w tej swojej posłudze unickiej pożywił. Nie rozmawiałam jeszcze z Mateuszem, bo pewnie nad ranem wrócił, to go i nie budziłam, ale rada bym się teraz dowiedzieć o wrażeniach z nocnej wyprawy. Idź i znajdź go, Józiu.

JÓZIA: Już go wołam, jaśnie pani.

JULIETA: Na pewno jak zawsze mnóstwo ludzi do spowiedzi, z dziećmi do chrztu, pary do ślubu.

HRABINA: No tak, dla młodych to okazja, żeby miłość sakramentem uświęcić. Wyprawa za granicę po śluby krakowskie i trudna, i kosztowna, i niebezpieczna.

JÓZIA: Już idzie, w stodole go znalazłam.

(Wchodzi MATEUSZ)

HRABINA: No, co tam Mateuszu? Wyprawa nocna udana? Z księdzem misjonarzem rozmawiałeś?

MATEUSZ: Wszystko w porządku, mości dobrodziejko. Ksiądz ucieszył się bardzo, pozdrowić kazał panią hrabinę i za jedzenie podziękować. Tylko, że ja, że ja dopraszam się łaski jaśnie pani, bo….

HRABINA: Mówże wreszcie, o co chodzi, bo nic z twojej mowy nie rozumiem.

MATEUSZ: Spotkałem w lesie, na misjach, sąsiada ode mnie, z Drelowa. Tak się ucieszyłem, wieści od swoich byłem ciekawy. Zagadaliśmy się, że i świtać zaczęło. To i przyprowadziłem go do stodoły, żeby odpoczął nieco przed drogą.

HRABINA: Dobrze zrobiłeś, niech zostanie do zmierzchu i dopiero nocą do swoich, do Drelowa wraca. Po co się narażać na spotkanie z carskimi strażnikami? A jeść mu daj, głodny na pewno.

MATEUSZ: Podzieliłem się z nim swoim śniadaniem.

HRABINA: No, to wołaj go tu do nas. Rada i ja usłyszeć co tam w tym biednym Drelowie się dzieje. Nieraz rozmawiałam z księdzem proboszczem z Międzyrzeca o nieszczęściach drelowskich unitów, a i przejeżdżając przez Drelów widziałam, jak okrutnie ich kozacy do prawosławia przekonać próbują.

MATEUSZ: Już go wołam, mości dobrodziejko.
(MATEUSZ wychodzi)

JÓZIA: We wsi dużo mówią o Drelowie, że tam ludzie wielkiej wiary. Taką siłę ducha od swojego proboszcza mają, co to go ruscy w wiezieniu w Chełmie zamordowali. Jak on się pisał?

JULIETA: Welinowicz. Jan Welinowicz.

HRABINA: Tak, to on drelowian takiej wiary nauczył, że ani carscy urzędnicy, ani dzikie kozactwo nie mogą jej zniszczyć. .
(Wchodzi MATEUSZ z TOMASZEM)

MATEUSZ: Przyprowadziłem Tomasza, jaśnie pani.

TOMASZ: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

WSZYSCY: Na wieki wieków.

HRABINA: Siadaj, Tomaszu. Powiada Mateusz, żeś z Drelowa, ciekawa jestem co u was?

TOMASZ: A cóż, mości dobrodziejko, jak wszędzie na Podlasiu, od kiedy do schizmatyckiej wiary zaczęli nas siłą nawracać.

HRABINA: Przejeżdżałam niedawno przez Drelów, widziałam kozaków stacjonujących u was.

TOMASZ: A no, próbują na nas różnych sposobów. Kozaków rozlokowali po chatach wieśniaczych na utrzymaniu gospodarzy, póki się chłopy na ruską wiarę nie namyślą. Kozacy opróżniają alkierze i spichrze. Pasą konie sianem, które na zapas zimowy przeznaczone. Wyrżnęli najpierw prosięta, potem warchlaki, wreszcie tuczniki i maciory, i zjedli. Teraz biorą się do krów i wolców, podcinają im nogi w pęcinach – na oczach gospodarzy - aby patrzyli na zmarnowanie swego dobytku. Owce już poszły, nędza zagląda w oczy.

HRABINA: Jak to znosicie?

TOMASZ: Ciężko jest, ale żaden się wiary nie wyparł, ani jeden. Zaciskają ludzie zęby, milczą, udają obojętnych, aby pokazać, że wszystko zniosą za wiarę.

JULIETA: Bohaterski wasz naród. To od was ten Pawluk, co to aż do cara do Petersburga się dostał, aby bronić sprawy unitów?

TOMASZ: Tak. Był on i u namiestnika Berga w Warszawie, potem potajemnie przedostał się do Petersburga, do cara Aleksandra II. Niestety, nic nie załatwił. Przekonał się jeno, że car okłamał unitów, gdy mówił, że naszą wiarę pozwoli zachować. Żandarmi przetrzymali Pawluka w areszcie i pod eskortą puścili do domu.

HRABINA: Wiem, że dalej działa on w waszej sprawie, tylko teraz już potajemnie.

TOMASZ: Tak, to on mnie tu do lasów pod Jabłoń przysłał, żebym księdza na wszystko prosił, żeby do nas, do lasu w Horodku z misjami przyszedł.

JULIETA: Sam pewno nie mógł przybyć?

TOMASZ: Nie chciał innych narażać. Jego leśniczówka w Pereszczówce dzień i noc pod okiem kozaków. Gdyby się tu wybrał, ściągnąłby niechybnie tych psubratów.

HRABINA: Dawno nie było u was księdza z posługą?

TOMASZ: Oj, dawno. Tyle dzieci nie chrzczonych, tyle młodych na sakrament małżeństwa czeka. A już nic straszniejszego, jak usiłowania konających ku dostąpieniu ostatnich sakramentów.

JÓZIA: A jest na to jaki sposób, żeby takim nieszczęśnikom pomóc?

TOMASZ: A no, ludzie robią, co w ich mocy. Zdarza się i tak, że człowieka ledwie żywego, przebranego za łacinnika, kładą na wóz i wiozą do kościoła. On wstrzymuje się od rzężenia i jęku. Na wpół omdlały daje się zdjąć z woza i brać z obu stron pod ręce. Wydobywa ostatnie siły, prostuje się, stawia jak może plączące się nogi. Sztywno, z trupią bladością na zimnej, zlanej potem twarzy, usiłuje wyprostować opadającą na piersi głowę. Tak przebyć musi drogę od dzwonnicy przez plac kościelny, potem przez tłum ludzi do konfesjonału. Nieraz zdarza się, że taki męczennik kończy życie przy spowiedzi albo przy komunii, ale umiera szczęśliwy, że z Panem Bogiem się pojednał.

JÓZIA: Straszne rzeczy opowiadacie, Tomaszu.

HRABINA: Straszne, ale niestety, prawdziwe. Znam ja takie sceny. Co niedziela zobaczyć je można przed kościołami w Międzyrzecu, Radzyniu, Parczewie czy Wisznicach. Ale wiem też, że lud drelowski wielkiej wiary i mężnego serca. Cieszę się Tomaszu, żeś z księdzem na misjach mógł się spotkać. Jestem przekonana, że przybędzie on do was z posługą. A i Szymona Pawluka pozdrów ode mnie. Rada bym gościć u siebie tak wielkiego katolika i Polaka.

TOMASZ: Bóg zapłać, pani hrabino, za dobre słowo.

HRABINA: Naszykuj, Józiu, gościńca Tomaszowi, niech nie wraca do swoich z pustymi rękami.

TOMASZ: Jeszcze raz dziękuję za wszystko. Zostańcie z Bogiem.

(Wychodzi TOMASZ, MATEUSZ i JÓZIA. Po chwili słychać dziecięce kroki na schodach. Wchodzi trójka dzieci.)
ADAŚ: Proszę panienki, czy my już możemy iść?

JULIETA: Mój Boże, zapomniałam o was zupełnie!

ZOSIA: My już dawno napisali, ale nie chcieli w rozmowie przeszkadzać.

HRABINA: Siedzieliście tu bidulki na schodach i czekaliście aż my gościa pożegnamy?

MARYNIA: Ale my nie podsłuchiwali

ADAŚ: Nam w brzuchu tak burczało, że nic nie było słychać.

HRABINA: Chodźcie ze mną do kuchni, do Józi. Ona na pewno coś zaradzi na to burczenie w brzuchu.


AKT III

JÓZIA (wchodząc do pokoju): Proszę pani, proszę pani!

HRABINA: A cóż tam znowu, Józiu? Wyglądasz, jakbyś samego diabła zobaczyła.

JÓZIA: Bo i tak można powiedzieć. Wójt z dwoma strażnikami idą do nas.

HRABINA: Faktycznie, niczego to dobrego nie wróży. Pewnie znowu będzie straszył i czekał, aż go przekupię. Nie martw się, Józiu, poradzimy sobie i tym razem. Idź i powiedz Mateuszowi, żeby strażnikom wódki nalał i to sporą szklaneczkę, a ja sobie tu z wójtem jakoś poradzę.
(JÓZIA wychodzi, słychać pukanie)

WÓJT: Witam panią hrabinę.

HRABINA: Szczęść Boże. Cóż pana wójta do mnie sprowadza?

WÓJT: Chciałbym kupić drzewa w lesie.

HRABINA: Wójtowi naszemu, obsługującemu gminę, pracującemu dla nas, chroniącemu własność naszą od szkody, drzewa nie sprzedaję, ale chętnie ofiaruję w podarku. Wiele trzeba?

WÓJT: Drzewa nie mam wcale na ten rok..

HRABINA: To znaczy 12 fur?

WÓJT: Dwukonnych?

HRABINA: Nie, jednokonne. Jak zbraknie tego, to wójt mi powie, a jak zasłuży, dostanie więcej.

WÓJT: Myślę, że ja u pani hrabiny od dawna zasłużony. Gdybym ja tak chciał wszystko dobrze widzieć i o wszystkim władzom wiernie donosić…Ciągle tu do pani dzieciska chłopskie biegają.

HRABINA: Pomagać biednym to obowiązek każdego chrześcijanina.

WÓJT: A i owszem, owszem. Tylko, że pani dziedziczka to ten obowiązek nazbyt gorliwie wykonuje. Ciekawe, skąd te bachory po polsku czytać umieją ? No, nie wiem, nie wiem, kto to ich może uczyć czytania i tych śpiewów kościelnych?
HRABINA: Panu, szanowny wójcie, chyba się ta niewiedza bardzo opłaca. Czy jeszcze jakieś sprawy do mnie, bo zajęta jestem, a i pana cennego czasu marnować bym nie chciała.

WÓJT: Mam dwóch strażników ze sobą. Tyle złodziejstwa wszędzie. Pensja ich mała, warto by ich zachęcić, żeby dobrze strzegli przed kłusownikami i koniokradami.

HRABINA: Dobrze, dostaną po trzy ruble. Coś jeszcze?

WÓJT: Ostrzegam panią dziedziczkę, że to bratanie z unitami może się dla pani źle skończyć. .

HRABINA: Zbytnia troska, panie wójcie, radzę sobie, jak pan widzi. A co robię to w imię Boga, o którym niektórzy, jak widać, zapomnieli.

WÓJT: Zdrowia życzę i do widzenia.

HRABINA: . Żegnam.
(WÓJT wychodzi, po chwili wchodzi JULIETA)

JULIETA: Poradziłaś sobie mateczko z nieproszonym gościem?

HRABINA: Jak zawsze, taki pazerny, że dopóki mam jeszcze trochę majątku, możemy spać spokojnie.

JULIETA: No, nie całkiem. Zapomniałaś, jak dwa lata temu musiałyśmy się pośpiesznie pakować i uciekać za granicę.

HRABINA: No, tak. Niebezpieczeństwo było blisko, ktoś przeskarżył, że pomagam unitom. Pamiętasz, pomógł mi wtedy poczciwy Tatar, wyrywając z protokołu wszystkie stronice traktujące o mnie, których umyślnie nie ponumerował. Niewiele mi zawdzięczał, ale był dobroduszny i Moskali nienawidził, będąc muzułmaninem.

JULIETA: Wspominałam dzisiaj dawne czasy. Spacerowałam po naszym parku. Patrzyłam na naszą biedną kaplicę, zamknięta zupełnie, od kilku lat pozbawiona kapelana…

HRABINA: Aby broń Boże służba unicka przy nas się nie modliła. Straszą mnie ciągle, że na cerkiew zabiorą. Po moim trupie. Na froncie kaplicy przecież Matka Boska Częstochowska i napis: „Królowo Korony Polskiej módl się za nami”. Dobrze, ze kamień mszalny z relikwiami świętych odesłałam do Radzynia, a statuły do Warszawy. Resztę sprzętów kościelnych zabrałam do dworu. Codziennie patrzę, jak mury porastają pleśnią.

JULIETA: Jaskółki tłuką szyby. Razem z gołębiami i sowami znalazły sobie tam mieszkanie.
(Wchodzi JÓZIA )

JÓZIA: Proszę pani, mamy gościa.

HRABINA: Cóż to za dzień, już jednego dzisiaj miałam.

JÓZIA: Ale z tego się pani ucieszy, ja to wiem. Zaraz poproszę.

JULIETA: A co to za gość, co to od kuchni wchodzi?

JÓZIA: Prosimy księdza dobrodzieja, prosimy.

(Wchodzi KSIĄDZ)

KSIĄDZ: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

HRABINA: Na wieki wieków. Zapraszamy. Wielce rada jestem, że ksiądz w moje progi zawitał. Józiu, zastawiaj stół, ksiądz pewnie i głodny, i spragniony. Aha, Józiu, wyślij Mateusza przed dom, niech pilnuje, żeby się kto niepotrzebnie nie kręcił.

JÓZIA: Już go wysłałam, pani hrabino.

HRABINA: To dobrze. Skąd to dobry Bóg prowadzi?

KSIĄDZ: Z Drelowa, a dokładnie to z Horodka. Niby niedaleko, ale zajęło mi trochę, lasami szedłem, żeby strażników ominąć. Wszędzie węszą.

HRABINA: Czyżby ksiądz na misjach był w Drelowie?

KSIĄDZ: A no, dzięki Bogu udało się jakoś ludziom w niedoli dopomóc.

HRABINA: Wiem, że od dawna wyglądali księdza katolickiego, żeby ich z Panem Bogiem pojednał. Przechodzą oni swoją drogę krzyżową pod pręgierzem okrutnych kozaków. Ale cierpią w pokorze i modlitwie.

KSIĄDZ: Dlatego szczęśliwy jestem, że mogłem tam tyle dzieci pochrzcić, tyle młodych sakramentem małżeńskim połączyć, tyle mszy odprawić.

HRABINA: Czy wszystko odbyło się bez przeszkód?

KSIĄDZ: Były niebezpieczne chwile. Dwa dni temu, po krótkim, nocnym spoczynku już od szóstej rano mnóstwo ludzi czekało do spowiedzi. Słuchałem ich, patrząc jak coraz to nowi przybywają, gdy nagle jakiś szmer zrobił się między ludźmi. W takich chwilach nie ma czasu na wahanie. Zdjąłem szybko sutannę i przez podwórze, ogród i pole, a potem leśną drożyną zdążałem do Pereszczówki. Przeczekałem kilka godzin u zaprzyjaźnionego chłopa, aż przybył posłaniec z wieścią, że niebezpieczeństwo minęło. Okazało się, że kilku kozaków przejeżdżało drogą, ale ludzie zachowywali się tak cicho, że ruscy niczego nie zauważyli i pojechali dalej.

HRABINA: Proszę bardzo, niech się ksiądz częstuje.

JULIETA: Dobrze, że misja szczęśliwie zakończona. Tyle groźnych wieści zewsząd dochodzi. Tylu księży wywiezionych na Sybir albo w więzieniach pozamykanych.

KSIĄDZ: Oj, ta cytadela! Ileż krwi, ile łez, ile ukrywa zbrodni, tortur, wymuszonych zeznań.

HRABINA: Słyszałam o przypadku, że ktoś z torturowanych się żywcem spalił, żeby ukrócić nieludzkie cierpienie. Inny połknął szkło ze stłuczonej szybki, żeby mękę skrócić, żeby nikogo nie wydać, byle swoich nie zdradzić.

KSIĄDZ: Trudno wyobrazić sobie takie cierpienie. Być nieustannie budzonym, pozbawionym snu, przesłuchiwanym. Jeden osiwiał, drugi oszalał.

JULIETA: A brud, a robactwo, a cuchnące misy z kałem. I te cele podziemne, gdzie strop nad plecami ciąży. Ani usiąść, ani wyleżeć, ani stanąć, w strasznej zgniliźnie i wilgoci boleśnie jęczeć, dopóki próchnienie kości albo tyfus nie położą kresu męczarniom.

KSIĄDZ: Cierpienie wszędzie, w więzieniach, po wsiach. Wiem, że i u was go nie brakuje.

HRABINA: W imię moralności Moskale rozpędzają małżeństwa połączone w Austrii w kościele łacińskim. Żona idzie za mężem do jego wsi. W nocy przybywa kibitka otoczona konną żandarmerią, zabierają kobietę i odwożą do rodziców. Gdy ta wraca do męża, skazują ją i całą jej rodzinę na zsyłkę syberyjską.

JULIETA: A Hryć? Nasz pastuch, który za swą ukochaną zesłaną na Sybir, szedł i szedł sam, bez grosza, bez papierów i bez wieści, gdzie ona. Aż padł gdzieś w głębi Rosji z bezdenną tęsknotą i boleścią w duszy.

HRABINA: I odwrotnie bywa. Kobieta podąża za wywiezionym mężem, upada na siłach, głód ją zmaga w śnieżycy i sen, i w końcu śmierć.

KSIĄDZ: Wiem, takich setkami naliczyć.

HRABINA: Późno już, a ksiądz zmęczony. Polecę Józi, żeby posłanie przygotowała. Mam nadzieję, że dobry Bóg pozwoli na spokojny odpoczynek. Proszę księdza dobrodzieja ze mną.




EPILOG

GŁOS ZA SCENĄ
17 stycznia 1874 rok . W obronie wiary i ojczyzny pod świątynią w Drelowie zginęli:
SZYMON PAWLUK( strzały z karabinu)
TEODOR OŁTUSZYK, ANDRZEJ CHARYTONIUK, JAN ROMANIUK
( strzały)
PAWEŁ KOZAK, JAN KOŚCIUCZYK, TEODOR KOŚCIUCZYK (strzały)

WINCENTY BAZYLUK, TROCHIM CHARYTONIUK, ONUFRY TOMASZUK (strzały)
ANDRZEJ KUBIK, JAN KUBIK I JAN ŁUCIUK (muzyka)

(wchodzi HRABINA siada przy stole i pisze w pamiętniku)
HRABINA: W Drelowie wieś cała wyległa przed świątynię i własną piersią, bezbronną ją zasłoniła. Dano ognia. Padli zabici i ranni. Zdobyto kościół jak fortecę.
Przejeżdżam rano do siebie z Międzyrzeca przez Drelów. Cały front świątyni jak pierś trupa pokaleczona kulami. Nikt do cerkwi nie chodzi, więc zamknięta i martwa jak grób. Śladów gwałtu nie zatarto. Na postrach, jak ciało wisielca na szubienicy, sterczy ranne ciało znieważonego Domu Bożego.

Do widowni:
PAMIĘTAJ! ZIEMIĘ CI WYDRZEC MOGĄ
DUCHA… BEZ ZEZWOLENIA TWEGO... NIGDY
ZIEMIA ŚWIĘTĄ BYWA… TO PRAWDA.
ALE BÓG I OJCZYZNA PRZED WSZYSTKIM
W SERCU, W MYŚLI I W WOLI CZŁOWIEKA SIĘ MIESZCZĄ
GDYBYŚ KIEDYŚ O TYM WĄTPIC CHCIAŁ
NIECH NA WSZELKIE ZWĄTPIENIE
ODPOWIE CI PODLASIE!
POWTARZAJ TO DZIECIOM SWOIM!


Autor: Ewa Strok

Umieść poniższy link na swojej stronie aby wzmocnić promocję tej jednostki oraz jej pozycjonowanie w wyszukiwarkach internetowych:

X


Zarejestruj się lub zaloguj,
aby mieć pełny dostęp
do serwisu edukacyjnego.




www.szkolnictwo.pl

e-mail: zmiany@szkolnictwo.pl
- największy w Polsce katalog szkół
- ponad 1 mln użytkowników miesięcznie




Nauczycielu! Bezpłatne, interaktywne lekcje i testy oraz prezentacje w PowerPoint`cie --> www.szkolnictwo.pl (w zakładce "Nauka").

Zaloguj się aby mieć dostęp do platformy edukacyjnej




Zachodniopomorskie Pomorskie Warmińsko-Mazurskie Podlaskie Mazowieckie Lubelskie Kujawsko-Pomorskie Wielkopolskie Lubuskie Łódzkie Świętokrzyskie Podkarpackie Małopolskie Śląskie Opolskie Dolnośląskie